Jerozolima 2018 cz5
Zgodnie z założeniem wyszliśmy z hotelu o 8 rano. Piechotą do tramwaju (5,90 NIS), a później na Central Bus Station. Do Tel Avivu odchodzą dwa autobusy 405 i 480. Różnica jest między nimi, gdzie kończą swoją trasę. Pierwszy na Central Bus Station, a drugi na nowym dworcu, tzw. Terminal 2000 w północnej części miasta. Nam lepiej pasowała pierwsza opcja, więc kupiliśmy bilety po 17 NIS i godzinę później byliśmy na Central Bus Station w Tel Avivie. To jest dopiero kolos. Do 2010 roku był to największy dworzec autobusowy na świecie. Nam zajęło 15 min, zanim wyszliśmy z niego na ulicę.
Na Bulwar Rotschilda poszliśmy na piechotę, rozprostować trochę kości w trakcie 30 min. spaceru. Ciemne chmury zawisły nas miastem, ale deszczu jeszcze nie odczuliśmy, chociaż na ulicach były duże kałuże. Pierwszym punktem naszej historycznej wycieczki był Independence Hall. Sala Niepodległości znajduje się w historycznym budynku Domu Dizengoffa ( jeden z pierwszych domów wybudowanych w mieście, w którym mieszkał pierwszy burmistrz Tel Awiwu, Meir Dizengoff) i stanowi część Muzeum Ziemi Izraela. To tutaj David Ben Gurion proklamował 14 maja 1948 roku powstanie państwa Izrael. Naczytałem się o tym wydarzeniu pisząc pracę magisterską, że chciałem to miejsce zobaczyć na własne oczy. 24 NIS to zdzierstwo, bo oprócz sali nie ma tam zbytnio co robić. No jest jeszcze do obejrzenia bardzo fajnie zrobiony film, prezentujący w ciekawy sposób całą otoczkę tego wydarzenia, ale i tak uważam, ze za dużo kasują.
Z numeru 16 przenieśliśmy się pod numer 23 Bulwaru Rotschilda, aby zobaczyć muzeum Hagany. Hagana, czyli Obrona, była paramilitarnym ugrupowaniem powołanym do obrony osadników żydowskich przed Arabami. Po II wojnie światowej organizowała nielegalną imigrację ocalonych z Holocaustu. W 1948 roku stosowała w swojej działalności również metody terrorystyczne. Po utworzeniu niepodległego państwa Izrael stała się podstawą Sił Obronnych Izraela. Na wstępie niespodzianka, bo w drzwiach zatrzymał nas ochroniarz i zażądał naszych paszportów. Długo je wertował pytając się ile razy byliśmy w Izraelu itp. W końcu wpuścił nas do środka, a my mogliśmy zakupić bilety. Zdecydowaliśmy się na droższe o 5 NIS, ale pozwalające zobaczyć inne muzea związane z militarną historią Izraela (po 20 NIS). Muzeum mieści się na 3 kondygnacjach, ale nie ma zbyt duzo do zaoferowania.
Po godzinie maszerowaliśmy już w stronę Jafy, a tak naprawdę w kierunku następnego punktu wycieczki Muzeum Izraelskich Sił Obronnych. Trochę nadłożyliśmy drogi, ale dotarliśmy do „zbieraniny złomu” jak nazwała je Księżniczka. Przed muzeum powtórzyła się sytuacja z poprzedniego muzeum. Tym razem ochroniarz dorzucił jeszcze pytanie o broń. Kawalarz. Po co mielibyśmy z bronią własną przychodzić, skoro dużo własnej mieli w muzeum? Polskę reprezentuje tam, choć skromnie, fabryka z Radomia. Muzeum fajne, warte zobaczenia dla miłośników militariów i najnowszej historii.
Trzecie muzeum znaleźliśmy przez przypadek udając się w stronę promenady. Nawet nie wiem tak dokładnie czego dotyczyło. Oprócz ładnego budynku powstałego w ruinach poprzedniego, nie było zbyt wiele do zobaczenia. Tym akcentem zakończyliśmy naszą historyczną część wycieczki. Skierowaliśmy się więc do starej części Tel Avivu, czyli Jafy.
Wchodząc do Jafy obejrzeliśmy wierzę zegarową, wzniesioną w 1906 na cześć tureckiego sułtana Abdülhamida II i ruszyliśmy zabytkowymi uliczkami. Pogoda, która jak dotąd nam sprzyjała, załamała się całkowicie. Silny wiatr i mocny opad deszczu zniechęcił nas po pół godzinie do dalszego penetrowania ulic Starego Miasta. Mając już trochę kilometrów w nogach poszliśmy na autobus. Spytaliśmy się miejcowych, dodatkowo Aga spytała się kierowcy czy jedzie na Central Bus Station. Dobrze, że jest dzisiaj GPS, więc można kontrolować przemieszczanie się w obcym mieście. Dobrze nie było, zamiast przybliżać się, to się oddalaliśmy od celu. Poszedłem więc do kierowcy i pytam się, czy jedzie na Central Bus Station. Odpowiedział że tak i to będzie ostatni przystanek. Zawiózł nas, jak się okazało do Central Station ale Railway. Matoł jeden, myślę że zrobił to specjalnie, no chyba takim kretynem nie można być. No więc znów szukanie autobusu. Tym razem padło na numer 5, którym mieliśmy z rana jechać do Sali Niepodległości. Znów było trochę nerwów, bo okazało się że jedzie jeszcze przez północne dzielnice, które zwiedziliśmy już z poprzednim kierowcą. No trudno, dla utrwalenia obserwowaliśmy Białe Miasto, czyli budynki w stylu Bauhausu. Także autobusami najeździliśmy się sporo, ponad 1,5 godziny.
Kiedy wyjeźdzaliśmy z Tel Avivu było już ciemno, a Jerozolima powitała nas rzęsistym deszczem. Szybkie zakupy i czas na odpoczynek. Jutro na spokojnie czekamy na Szabas. Będzie się działo. Szkoda tylko, że nie można robić zdjęć pod Ścianą Płaczu...
Pozdrawiamy.
Odsłony: 2004