Copyright 2015 Tomasz Wyrwas. All rights reserved

Trimbak day 18

Opublikowano: piątek, 02 czerwiec 2017

Do Trimbak jest ok 45 km, więc godzina drogi autobusem. Opłata za przejazd 33 rupię, chociaż jakbym się uparł mogłem jechać za 600 z miejscowym rykszarzem. Miejsce dobrze mi znane, ale odwiedzić warto. Miałem również zdjęcia do rozdania, więc wypad za miasto trzeba zrobić.

Gorąco jak w piekle, więc nawet na myśl mi nie przyszło, żeby wspinać się na okoliczną górę, gdzie znajduje się kapliczka. Byliśmy za pierwszym razem z księżniczką i nic takiego wartego poświęcenia sie tam nie znajduje. Znalazłem kilku Sadhu, chyba pozostałości po Kumbh Meli, więc porobiłem im trochę fotek.

Kilka fotek rozdałem. Dwóch krawców było w tym samym miejscu, więc zbiegowisko się zrobiło, że biały przyjechał i zdjęcia dał. Państwu którym zrobiłem zdjęcie przy śniadaniu z krówką zaprosili mnie do swojego domu, a właściwie starego sklepu. Nakarmili, czaju dali, więc śniadanie miałem zaliczone. Uśmiechnął się młynarz, bo tylko tak mogliśmy się porozumieć. Ja napisałem mu na zdjęciu datę naszego spotkania.

Zmienili się także mieszkańcy obrzeży Trimbak, gdzie szczególnie dzieciaki już powyrastały, a także pojawiły się nowe na świecie. Zwiedzone świątynie, zdjęcia rozdane, można było jechać do domu.

To okazało się nie takie łatwe, bo pielgrzymi mieli ten sam pomysł na wydostanie się z Trimbak. Pierwszy autobus odpuściłem, bo szturm Hindusów z tobołami był za silny, a kierowca autobusu wskazał mi drugi. No więc wsiadłem do niego i pytami się czy Nasik, to mi odpowiada koleś że Puna. No to pytam się następnych. Nawet kierowca tylko pokręcił głową na słowo Nasik w geście jakby akceptacji. No to zostałem, okazało się, że to prawidłowy autobus, ale w czasie całego zamieszania straciłem miejsce siedzące i musiałem całą drogę przestać.

Teraz to mam wakację. Nigdzie się nie śpieszę, chodzę po mieście, gadam z ludźmi. Wczoraj wieczorem pojawił się deszcz. Trochę się zdziwiłem tym zjawiskiem, bo pierwszy raz w Nasiku podczas mojego pobytu pada. Tak na prawdę to pokropiło. Widząc grającego pana na lokalnej wersji organów, postanowiłem wejść do pomieszczenia. Było to biuro lokalnego zespołu, w którym grają 4 bracia. To się nazywa interes rodzinny. Kapela głównie gra na weselach i ten przemysł ma się lepiej w Indiach niż u nas, bo wesela są w każdy dzień tygodnia. Także okazja do zarobku jest duża. Wypiliśmy czaj, przyszedł w między czasie brat grający na klawiszach. Posłuchałem jak pan gra lokalną pieśń miłosną. Bardzo miłe spędzenie czasu.

Rozbrykałem się już z jedzeniem, więc poszedłem na kolację. Tym razem nie poszedłem do knajpy z ryżem, tylko na przeciwko do knajpy ze słodkościami. Trzeba wypróbować nowosci, tym bardziej że jestem na miejscu i gdyby mnie złapały jakieś kłopoty żołądkowe to jakoś to przetrwam. Długie ciasto podobne w smaku do chruścików czyli pabla oraz dahiwala, słodkie kulki z mieszaniny ciasta, cukru i mleka. Bardzo to dobre. Podane na dzisiejszych gazetach, więc i poczytać można.

Odnośnie czytania to trafiłem do biblioteki, gdzie na środku udostepnione są lokalne gazety. Czytelnia przypomina nasz EMPiK z lat 80, kiedy mozna było przyjść i poczytać sobie gazety z polski i ze świata. Łezka mi się w oku zakręciła na wspomnienia sprzed ćwierć wieku. W Polsce nakłady gazet lecą w dół, bo wypiera je internet, tutaj cały czas wiedza na temat tego co dzieje się w świecie i lokalnie pochodzi w większości z tradycyjnego, papierowego źródła informacji.

Odsłony: 1840