Copyright 2015 Tomasz Wyrwas. All rights reserved

Kolhapur day 12-15

Opublikowano: środa, 31 maj 2017

Jakoś ten Kolhapur trzeba opisać. Sama podróż bardzo zgrabnie poszła. Wymeldowałem się z hotelu o 12, bo do 18 bym musiał zapłacić 800 rupii. Pierwszą rzeczą było kupno biletu. Stanowisko przewoźnika na szczęście nie było daleko, więc spacerek zaliczyłem. Bilet kosztował 700 rupii, więc pozostałe 100 przeznaczyłem na jedzenie. Był to oczywiście wegetariański ryż. Większość czasu spędziłem w sklepie u Dziadzia, więc nie było tak źle. O 18 przyjechał Milind i pojechaliśmy na dworzec autobusowy. Milind porozmawiał z kierowcą i bileterem, więc już wszystko o mnie wiedzieli. Rozmawiał też z panem, który czytał o mnie w gazecie. Miło.... Bileter podpowiedział swoje hotele w Kolhapur, które są do zaakceptowania, i dostał prikaz od Milinda, że ma mnie zawieźć do jednego z nich. W między czasie anulowałem rezerwację na booking.com hotelu za 1000 rupii.

Na miejscu wzieliśmy tuk-tuka i podjechaliśmy pod hotel blisko dworca. Okolica sympatyczna, dużego ruchu nie było, ale pokój to już był średni. Może takie moje odczucia po wcześniejszym hotelu, ale brak prysznica i rozwalona deska klozetowa nie napawały optymizmem. Pokój z AC bez wifi kosztował 1000 rupii, czyli tyle ile rezerwowany przez Internet. Tego damego dnia poszedłem poszukać hotelu, z którego zrezygnowałem, ale go nie znalazłem.... Namiary z Google Maps, pytałem ludzi i nie mogłem go znaleźć. Naprawdę nie wiem co o tym myśleć. Znalazłem tylko jeden hotel, w którym pokoje były po 2200. Także postanowiłem nie narzekać na hotel i dostosować się do warunków.

Cały swój pobyt podporządkowałem pod zawodników Kusti, czyli tradycyjnych indyjskich zapasów. Wstawałem rano, żeby być o 6 na porannym treningu, a później powracałem o 16 na popołudniowe walki. Resztę czasu poświęciłem eksploracji terenu wokół największej światyni Mahalaxmi. Samej świątyni nie zwiedziłem, bo bym musiał oddać torbę do przechowalni, a bardzo nie lubię tracić swojego dobytku z oczu. Ale próbowałem, kłóciłem się z żołnierzem, że dlaczego przepuszcza kobiety z torbami, a mnie nie chce.... Później spotkałem go pod świątynią, zrobiłem mu zdjęcie z bronią i sympatycznie porozmawialiśmy. Przepraszał, że nie mógł mnie wpuścić, bo rozkazy i do tego cały system kamer. Pretensji nie mam, uroki podróżowania samemu. Tak minęły mi pozostałe dni. Zdjęć i filmików dość sporo zrobiłem, więc myślę, że może nawet wystawę będzie można z tego zrobić.

Znów czekała mnie droga. Największa katorga dla mnie to podróżowanie. Kupiłem bilet do Nasiku, bo na Goa to ja mogę z Księżniczką pojechać, a jakoś nie kreciło mnie leżenie na plaży samemu. W dzień powrotu znów dylemat, jeść przed podróżą czy też nie. Zjem i się rozchoruję – problem, nie zjem to będę głodny do rana siedział. Wyszedłem wcześniej z hotelu i skierowałem się do knajpy. Skasowali mnie za całą dobę, a tutaj dziadzia nie miałem żeby iść przesiedzieć, a w 40 stopniowym upale przez 10 godzin nie chciało mi się zwiedzać. Zjadłem pół miski rozmemłanego ryżu, bo myślę sobie, że od tego rozstroju żołądka nie dostanę i poszedłem pod stanowisko gdzie kupiłem bilet. Coś sprzedawca wspominał, że autobus odchodzi z innego miejsca, ale miał mnie pokierować. Czyli dodatkowy dla mnie stres. Wybiła godzina zbiórki, pan wskazuje mi młodego kolesia i każe za nim iść. No ok, myślę sobie, nie będzie daleko. Koleś nagle wskakuje na motor i każe zrobić mi to samo. Zdębiałem. Ale jak, z plecakiem na plecach ważącym 10 kg i z walizką 24 kg. No myślałem, że żartuje, a ten spokojnie do jakiegoś dziadzia wskazuje, żeby walizkę wrzucił na motor. Musiałem mu pomóc, bo waliza duża, swoje waży a dziadek miejscowy czyli szczypior. Nogi rozkraczyłem, bo walizka przeszkadzała, żebym oparł je na podstawce i ruszyliśmy. Jakbym miał różaniec, to i tak bym z niego nie skorzystał, bo musiałem trzymać walizę pomiędzy mną a kierowcą. Myślę sobie, no zabiją mnie tu Hindusy na obczyźnie na tych motorach. W pewnym momencie prawie nie wjechaliśmy pomiędzy autobus a barierkę, co skończyło by się pewnie kraksą, ale mój kierowca przyhamował i autobus pomknął przed nami. No gorąco mi się zrobiło....

Reszta podróży już przebiegła spokojnie. Nawet moze ze 2 godziny pospałem. Przyjechaliśmy do Nasiku po 6 rano. Taksiarze już stali i za podróż od razu krzykneli 120 rupii. Ja powiedziałem, że chyba są śmieszni, bo normalnie płaciłem 50 (pewnie i tak za dużo). Udało mi się stargować do 100 i się zgodziłem, bo z torbą na opustoszałych ciemnych ulicach nie chciało mi się maszerować kilku kilometrów. Jeżeli istnieje piekło, to mam nadzieję, że tam jest miejsce dla taksiarzy z całego świata w jednym kotle, pod który ogień podkładają orżnięci klienci.

Hotel mam sentymentalny, bo ten w którym byliśmy z Księżniczką za pierwszym razem 5 lat temu. Jeszcze przed wyjazdem do Kolhapur sprawdziłem ceny w Abishek i pokój z wiatrakiem jest za połowę ceny, w którym byłem ostanio. Trzeba trochę zaoszczędzić, ale i tak wiem, że jakoś mnie dopadną i swoje będę musiał oddać. Millind oferował się, że mi zarezerwuje hotel ten sam co ostatnio, ale wziąłem sprawy w swoje ręcę. Mam nadzieję, że się nie obrazi, że się go nie posłuchałem.

Internet w holu na dole, więc i jakieś zdjęcie można wrzucić i oczywiście ten tekst, żeby się niektórzy nie denerwowali, że krzywda się mi tutaj dzieje....

Odsłony: 1825