Copyright 2015 Tomasz Wyrwas. All rights reserved

Nasik day 20

Opublikowano: sobota, 03 czerwiec 2017

Wczorajszy dzień nic nie wyjaśnij w sprawie pieniędzy, więc musiałem to zrobić dzisiaj. Milind ma jakiś rajd i siedział do późna, więc nic nie załatwiliśmy. Pierwszą rzeczą jaką chciałem załatwić to hotel. Spać gdzieś trzeba, więc lepiej żeby nie podejrzewali mnie, że nie mam pieniędzy, bo jeszcze mi rzeczy wyrzucą na bruk. W recepcji postanowiłem zapłacić kartą. Doliczają 2% dodatkowo, ale to i tak wyjdzie jakieś 40-50 rupii, więc bez przesady. Transakcja poszła bezbłędnie, kamień z serca, pierwsza rzecz załatwiona. Pokój mam oszczędnościowy, bo 560 rupii, czyli 33 pln. Wiatrak chyba nawet lepszy niż klima, bo z tą klimą to zawsze i tak zmarznę. Nie potrafię jej porządnie ustawić.

Drugi problem to bankomat. Rezerwa w kieszeni już ostro zapalona, bo zostało mi ok. 200 rupii. Postanowiłem iść w drugą stronę niż poprzedniego dnia, za rzekę w kierunku siłowni. Miałem łącznie po drodze 7 bankomatów. Tylko w jednym wyglądało, że transakcja dojdzie do skutku, lecz pokazywał na końcu, że za długi czas oczekiwania i wywalał całą operację. W pozostałych standard – albo zamknięty, odłączony od prądu, brak pieniędzy, nieczynny itd...

Doszedłem do siłowni, więc postanowiłem tutaj wyładować złość na indyjski system bankowości. Siłownia z klasą, bo liczy już ponad 100 lat. Sprzęt może nie najnowszy, ale wyciągi działają, a sztangi i odważniki są. Oczywiście byłem dużą atrakcją, bo nie wiem czy jakaś biała twarz pojawiła się tutaj od wyjazdu angoli. Za wejście nie trzeba płacić, karta Benefit też nie obowiązuje, więc mięśnie trochę odżyją.

Cały spocony poszedłem do hotelu. Poszedłem, bo tuk-tuki na razie starałem się omijać ze względu na braki finansowe. Szybka kąpiel, zmiana ciuchów. Jeżeli nie mogę wypłacić z karty, bo trzeba uruchomić rezerwy walutowe. Większość oszczędności trzymam zawsze przy sobie, ale mam w plecaku w hotelu zostawione trochę dolarów, jakby mnie okradli na mieście, to mam za co przeżyć. Wziąłem 60 dolarów i postanowiłem je spieniężyć (może bardziej sprzerupić). Jeden z hotelowych szefów powiedział, żebym poszedł do banku ICICI, w którym wczoraj byłem pytając o ATM (bankomat). 5 minut na piechotkę, spytałem się, czy mogę sprzedać, otrzymałem potwierdzenie. Jest dobrze, myślę sobie, będziemy dziś jeść. Rozsiadłem się w fotelu przed biurkiem, pan poprosił o paszport i się zaczeło. Wiedziałem, że musi skserować, ale ksero jest chyba w skarbcu, więc to nie jest takie proste. Trzeba też wiedzieć co skserować. Mam już 3 wizy w paszporcie, więc pomogłem gamoniowi i wskazałem, która wiza jest aktualna. Później zaczął chodzić i dzwonić po różnych miejscach. Wyciągnął formularz, do którego spisał wszystkie numery banknotów. Pomyślałem, że na całe szczęście nie przyniosłem 6 tys. dolarów, bo chyba by zamknęli placówkę i by wszyscy pracownicy spisywali banknoty. Siedziałem i podśmiewałem się pod nosem, bo już nawet nie miałem siły, żeby to inaczej skomentować. Proste sprawy w Indiach są bardzo skomplikowane i to one najbardziej utrudniają tutaj życie. Wszystko trwało 1,5 godziny. Na koniec przyniósł mi plik spięty gumką 37 banknotów 100 rupiowych. I znów pomyslałem, że dobrze, że nie dałem mu więcej do wymiany.

Król przyjechał złotem płaci – pełna kieszeń, więc znów z uśmiechem w miasto. Zamówiłem w knajpie obiadowej zestaw Rice plate, czyli 3 ciapate z ryżem plus zestaw 7 sosów. Na bogato, to i Pepsi sobie zamówiłem, A co... Popołudniu przeszła ostra burza z piorunami i gradem, więc powietrze nie jest już takie ciężkie. Może odwiedzę dzisiaj chłopaków z „Multikina”. Obok był sklep monopolowy, więc i przy sobocie będzie wieczorny drink. Dzisiaj stać mnie..

Odsłony: 1807