Copyright 2015 Tomasz Wyrwas. All rights reserved

Kto rano wstaje...

Opublikowano: wtorek, 22 styczeń 2013

IMG 1611

5.30 rano. Jeszcze ciemno na zewnątrz, nie chce się wyściubić nosa spod kołdry, ale wschód słońca trzeba zobaczyć. Szybkie poprawki za długich już włosów i łapiąc przygotowany plecak po cichu wychodzę na zewnątrz. Obudzony Indianin z obsługi musiał rzucić w myślach niezłą wiązankę, bo miny nie miał przyjaznej otwierając mi bramę hotelu.

Kilka kroków i rześki powiew wiatru witał mnie już na ghatach, kiedy schodziłem w kierunku rzeki. Zimno. Podciągam zamek do samej góry w moim polarze, nad zabraniem której zastanawiałem przed wyjazdem. Równo rok temu w Mumbaju cały dzień w koszulce, a tutaj bez ciepłej kurtki nie dałbym rady.

 

Planu nie miałem, więc dałem się namówić na przejażdżkę łódką. Spacerując nad Gangą trzeba uzbroić się w cierpliwość i być wyrozumiałym dla zaczepiających nas mężczyzn. „Boat. Very cheap…” – to chyba najczęściej słyszane tu słowa. Mus to mus, przynajmniej raz trzeba zobaczyć Varanasi z łodzi. Udaje mi się wytargować godzinną przejażdżkę za 70 rupii. Cena dobra (pamiętam, że w 2010 roku wzięliśmy usługę z hotelu za 400 rupii!!!) i przestaję się targować, kiedy słyszę, że jeszcze musi podzielić się zyskiem z szefem. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zaprowadził mnie do łodzi i tutaj przekazał moją osobę pod skrzydła podwykonawcy. Tak to już jest w Indiach, że większość kasy zbierają pośrednicy, a ci którzy muszą się nieźle napracować dostają ochłapy. Może nie tylko w Indiach…

Mój przewoźnik nie dość, ze nie rozumiał po angielsku, to jeszcze miał problem z wymową. Dobrze jednak sprawił się na wodzie, dowożąc w każde miejsce które wskazałem i jak na profesjonalistę przystało, artykułował mi w hindi znaczące miejsca. Ja kiwałem z uznaniem głową reagując na poziom podniecenia w jego głosie, dorzucając czasami głośne „aaaa” zachwytu.

Popłynęliśmy pod główną ghatę, żeby zrobić trochę fotek kąpiącym się Hindusom. Tłumów nie było, bo wiadomo - zima i naprawdę jest ciężko, kiedy słupek rtęci przekracza ledwie 13 stopni, moczyć się w rzece. Zanotowano najniższą temperaturę w tym sezonie, która pozbawiła życia trzy osoby w regionie. Pomijając już nawet stopień zanieczyszczenia Gangi, nikt by mnie nie namówił na zanurzenie żadnej części ciała w wodzie w tych warunkach klimatycznych, choćby była nie wiadomo jak święta.

Poranna gęsta mgła wspaniale komponowała się z widokiem łódek i ghat. Trzeba było podpływać bardzo blisko do kąpiących się, aby postacie wyszły wyraźne. Taki stan nie trwał jednak długo i już pod koniec wycieczki słoneczko coraz śmielej upominało się o swoje miejsce na tym świecie. Trzykrotnie potwierdziłem przewoźnikowi, żeby wysadził mnie na dalszych gathach, bo z łódki już ciekawych tematów do sfotografowania nie mogłem wypatrzeć. Oczywiście dorzuciłem mu Das Rupii, bo chłop dobrze wypełnił swoją robotę.

Obieram cel na najstarsze i chyba najbardziej znane Manikarnika Ghat. Jest to podstawowe miejsce kremacji, gdzie zwłoki palą się całą dobę. Odnośnie żegnania się z tym światem przez Hindusów w Varanasi trzeba byłoby więcej napisać, więc jeden z kolejny artykułów temu tematowi poświęcimy...

Wracam w kierunku hotelu. Zagadują mnie miejscowi chłopcy i próbują zaprowadzić na zakupy J. Nie zdają sobie sprawy, że to zadanie niewykonalne. Ja próbuję zasięgnąć informacji o dojeździe do Allahabadu, naszego głównego celu feryjnego wypadu. Oczywiście znalazł się kuzyn, który miał rozeznać się w aktualnych cenach. Trochę to ryzykowne i nie chcę naciskać na konkrety. Zadowalam się wizytówką i nie składam żadnych obietnic, bo Hindusi bardzo uczuleni się na przyrzeczenia, które nie jesteśmy w stanie zrealizować. Jest wczesna pora dnia, więc spróbujemy później znaleźć biuro turystyczne, a na pewno trzeba zorientować się, ile to kosztuje. Więc idę budzić tą co na wczasach zdając relację z porannej wyprawy…

{jcomments on}

Odsłony: 3698