Podróż do kraju kwitnącej wiśni
No to pięknie zaczął się dzień. Wyjazd o 4 rano i od razu news dnia, znów trzęsienie w Japonii. Epicentrum 400 km od Tokio, ale podobno zakołysało wieżowcami. Kyoto leży dalej, więc 1000 km powinno być bezpieczną odległością. Wymyśliliśmy sobie wakacje…
Zapakowaliśmy się do samolotu. Zapowiadało się na lotnisku, że oprócz nas będą tylko obywatele kraju kwitnącej wiśni, ale również można było usłyszeć naszą ojczystą mowę!! Fajnie się leciało, ale w końcu nam podziękowali i trzeba było przywitać Azję po raz trzeci. Pogoda ładna, słońce świeci i już bardzo zadowoleni jesteśmy z rozwiązania komunikacyjnego Japończyków.
Po wyjściu z lotniska, bez problemów znaleźliśmy okienko do wymiany naszego vouchera na JRPASS. Mamy już bilet na cały pobyt i korzystamy z jego dobrodziejstw. Z lotniska zawiózł nas Narita Express i zgodnie z zaleceniem przemiłej pani od JRPASS’a pojechaliśmy jedną stację za głównym Tokyo do Shinagawy, bo w centrum stolicy byśmy mogli zagubić się i nie zdążyć na kolejny pociąg. Ze schematu dworca wyświetlonym w NEx, faktycznie wygląda to na kilka poziomów i odwiedzimy go w przyszłym tygodniu. Teraz po 24 godzinach w drodze na pewno by nam się nie chciało zachwycać tym cudem architektonicznym. Piszę kolejną część z Shinkansena (określanego potocznie pociskiem, ze względu na wygląd), który zawiezie nas do Kyoto - 500 km pokonuje w 2,5 godziny. Pociągi w Japonii są bardzo punktualne, a opóźnienia są podobno mierzone w sekundach w skali roku!!! Nasz pociąg oczywiście odjechał o czasie, pomimo tego, że 6 minut wcześniej z tego samego peronu odchodził pociąg w zupełnie inną stronę. Podróżni mają namalowaną na peronie ścieżkę, wzdłuż której ustawiają się do konkretnego wagonu, a pociąg zatrzymuje się naprzeciw pierwszej osoby. I wcale nie będę teraz krytykował PKP, bo każdy wie jak to u nas wygląda…
Po wyjściu z dworca, od razu poszliśmy na pocztę, aby wypłacić pieniądze. Mieliśmy to zrobić na lotnisku, ale z wrażenia zupełnie zapomnieliśmy. Podobno wypłata z bankomatu jest po korzystniejszym kursie niż wymiana waluty w kantorze. Wypłacamy pieniądze oczywiście w zwyczajnych bankomatach, ale i tak Aga poprosiła pana z obsługi, który ochoczo to zrobił. Ludzie są naprawdę bardzo grzeczni i daje się odczuć, że w rozmowie z innym człowiekiem mają dla niego szacunek. W pociągu konduktor przy wejściu i wyjściu z wagonu kłania się, a gdy sprawdzał nam bilety, to tak jakby mówił „wiem że jest wszystko ok, ale to jest moja praca i muszę to tylko potwierdzić”.
Yahata Guest House jest bardzo przytulnym hostelem z przemiłą obsługą (a jak inaczej by mogło być). Rozkład całego przybytku jak w typowym angielskim domu. Na dole zaplecze sanitarne, kuchnia i recepcja, a na górze 3 pokoje. Na razie jest super, nikogo nie ma i to dosłownie, bo szef zostawił nam komórkę na łańcuchu i jakby coś się działo to mamy do niego zadzwonić. Pokój w stylu japońskim, czyli z matami na całej podłodze. Pościel na dzień jest składana i służy za fotele, a wyposażenie dopełnia stolik i mała szafeczka. Kilka wieszaczków na ścianie zastępuje szafę. Buty zostawia się przy wejściu do hostelu na samym dole, a w toalecie są kapcie przeznaczone tylko do tego pomieszczenia. Do pełni szczęścia brakuje tylko internetu w pokoju, muszę korzystać z kabla w „recepcji”.
Dostaliśmy mapkę w hotelu i poszliśmy zwiedzać okolicę. Udaliśmy się w stronę głównej arterii komunikacyjnej, gdzie zaczęto już przygotowywać pojazdy-platformy do niedzielnego przemarszu. Święto Gion jest kulminacyjnym punktem naszego pobytu, ale do niedzieli jeszcze trochę czasu....
Platformy są atrakcją nie tylko na turystów, ale i dla mieszkańców miasta. Przechodnie robią zdjęcia, oglądają i kibicują drużynie skręcającej potężną konstrukcję. Wszystko mają pochowane w warsztacikach i składzikach i coroczne składanie przyciąga tłum gapiów. Przy pierwszej konstrukcji na jaką się natknęliśmy spotkaliśmy bardzo miłe (no jak inaczej…) starsze panie z Osaki ubrane w kimona. Po pamiątkowej fotce, poszliśmy z nimi obejrzeć prezentowane na wystawie sklepowej miniaturki wszystkich budowli biorących udział w przemarszu. Idąc główną ulicą co kilka metrów mijaliśmy zawieszone nad naszymi głowami lampiony, a całość atmosfery dopełniała monotonna muzyczka puszczana z głośników związana ze świętem matsuri.
Obejrzeliśmy kilka platform (niektóre drużyny miały opóźnienia i musiały składać budowle przy sztucznym oświetleniu) i wróciliśmy do hostelu.
https://inmi.pl/japonia/kyoto/76-podro-do-kraju-kwitncej-wini.html#sigProGalleriad538d92f98
Odsłony: 3122