Marrakesh day1 1/2
Ruszyliśmy w miasto w najgorszej porze dnia, po 11 kiedy słonce już ochoczo przemieszczało się po horyzoncie. Upał ponad 40 stopni, aparaty rozgrzane i nie można dotknąć obudowy. Ruszyliśmy trasą dobrze nam już znaną, kierując się na południowo-wschodnie obrzeża mediny. Słońce w najwyższym punkcie i trudno znaleźć trochę cienia, żeby przedostać się dalej. Przyjęliśmy taktykę „żabich skoków” jaką amerykanie zastosowali na Pacyfiku w czasie II wojny światowej. Po 30 minutach marszu, odpoczywaliśmy w pierwszej lepszej knajpie, aby uzupełnić wszystko to co do tego czasu uciekło przez skórę. Z biegiem czasu, przerwy stawały się coraz dłuższe, a pokonywane odległości coraz krótsze.
Udało nam się doczłapać do Palais El Badii. Wejście 10 DRM. Zmarnowane pieniądze, ruiny i skwar. Obok miał być inny Palais, ten już niby królewski, ale wszystko zamknięte i jakoś za turystami widocznie nie tęsknią. Od tego miejsca mieliśmy już kilka przecznic do dzielnicy żydowskiej Mallah. Jeszcze diaspora funkcjonuje na terenie miasta, więc poszliśmy odwiedzić czynna synagogę. Dojście do Synagogi nie jest takie łatwe, i trzeba dopytywać się o drogę. Trzeba uważać na naciągaczy, którzy za pomoc od razu wyciągają łapkę i trzeba za płacić… A jak nie, to za chwilę po Synagodze. …
Synagoga Lazama nie ma szyldu, a siedzący na krzesełku pan pilnuje dobytku i wpuszcza szczęśliwych turystów, którzy w cudowny sposób odnaleźli drogę do świątyni. Synagoga urządzona na styl arabski (tzn, sam przedsionek z kwietnikiem na środku, a wszystko urządzone w błękicie). Po zrobieniu kilku fotek udaliśmy się na cmentarz. Chłopiec bardzo miły zaoferował swoją pomoc, a my znając namiary grzecznie odmówiliśmy. Ale nie spodobało to się młodzieńcowi, który najpierw pokazał nam „faka”, zaczął przeklinać do arabsku, a później rzucił za nami kamieniem. Arabska gościnność…. Dobry jesteś jak masz kasę i dajesz się w dowolny sposób naciągnąć. Nie dajesz kasy, to już jesteś niemile widziany. Zwiedziliśmy cmentarz i postanowiliśmy wracać taksówką do domu, bo upał był naprawdę nie do zniesienia. Zatrzymany taksówkarz zażądał 50 DRH, a my uznając, że to za dużo, zarządaliśmy włączenia taksometru. Nie zgodził się cwaniaczek. Poszliśmy więc dalej, ostatecznie po targach biorąc taksówkę za 20 (oczywiście też bez taksometru).
Dzisiaj zamówiliśmy wycieczkę na Saharę, więc mogą być problemy z dostępem do news-ów, na Waszej ulubionej stronie. O 7 rano odbierają nas z hotelu, później jedziemy przez Atlas Wysoki po drodze oglądając miejscowe atrakcje. Śpimy w hotelu …. (nie wiem gdzie). Drugi dzień znów zwiedzanie, a pod koniec dnia 1,5 h przejażdżka na wielbłądach na pustynie i nocleg pod gwiazdami z Berberami. Już tak nawet zaczęliśmy się zastanawiać (nawet głośno już padło pytanie) czy damy radę tymi zwierzętami powozić. Konkluzja była taka, że zapewne gorsi od nas już to przeżyli… chyba.
Naganiacze na placu słysząc Polaków, zachęcają do swojej knajpy mówiąc, że jadł tutaj Makłowicz, ewentualnie pada Gessler. Jeden, bardziej widać zapoznany z kulturą naszego pięknego kraju nad Wisłą, rzucił Doda Elektroda.
Z nowości kulinarnych to zjedliśmy Petit porcję ślimaków. Dobrze, że mało ich było, bo i tak zostawiliśmy połowę, ku powszechnej irytacji lokalnych smakoszy. Dzisiaj chciałbym skosztować Pastilly, czyli ciasto nadziewane mięsem najczęściej gołębim z migdałami, szafranem, cytryną i cynamonem.
http://inmi.pl/maroko/24-news/97-marrakesh-day1-12.html#sigProGalleriad4fb28f350