Fez, dzień drugi
Z samego rana ruszyliśmy oglądać największą turystyczną atrakcje Fezu - farbiarnie. Dobrze maszerowało się o 8 rano, bo kramiki jeszcze nie otworzone, turystów nie ma i słoneczko też nie weszło na maksymalne obroty. Doprowadził nas napotkany Marokańczyk, który oszczędził nam sporo czasu w znalezieniu interesującego nas miejsca. Pracę farbiarni najlepiej jest obserwować z balkonów sklepów z galanterią skórzaną. Płaci się 10 DRH za wejście, no chyba że ktoś kupi coś z asortymentu, wtedy opłata nie jest już pobierana. Ze względu na zapach oprawianych skór, rozdaje się turystom mięte, którą mogą łagodzić niezbyt miłą dla nozdrzy woń. My nic nie potrzebowaliśmy, może z powodu wczesnej pory i małej intensywności smrodu, a może tak zadziałała na nas cofka z odprowadzenia wody, która wypełniła z rana nasz pokój w riadzie.
Tak więc, zdjęcia porobione, 10 DRH przewodnikowi zapłacone, czyli dziewczęta nie dały skusić się na Special Prize Only For You, która była dwukrotnie wyższa niż na ulicznym straganie. Wracając kierowaliśmy się na główną bramę, która znajduję się nieopodal naszego Riadu, ale jak się uważni czytelnicy domyślają zabłądziliśmy. Nie przypominam sobie, abym miał problemy z poruszaniem się w obcym mieście, ale Medina w Fezie jest nie do przeskoczenia. Podobno m.in. z tego powodu została wpisana na listę UNESCO. Daliśmy jakoś radę (inaczej zakończyłbym pisanie bloga) i przy okazji, jeszcze przed śniadaniem, zwiedziliśmy Medresę.
Popołudniowe wyjście dziewczyny zaliczyły razem, z uwagi na to, że głównie chciały zrobić trochę zakupów. Ja czas wolny spędziłem na odsypianiu nocnego wpisu, bo przecież wszystko mam i nic nie muszę kupować. Trofea jakie przyniosły, to paski skórzane i torebeczki. One zadowolone - ja zadowolony, jakaś taka dziwna zależność. Wieczorem pojechaliśmy taksówką do Nowej Mediny (po raz pierwszy kierowca włączył taksometr i po otrzymaniu 3 DRH napiwku, powiedział dziękuję - byliśmy w szoku). Znajduje się tutaj pałac królewski (foto można robić w przód i tył, zakaz w bok ja uświadomił nas miły policjant) i przede wszystkim Mellah, czyli dzielnica żydowska. Żydów już tutaj nie ma, pozostała podobno tylko jedna rodzina. Zainteresował się nami starszy pan, który oprowadził nas po dzielnicy. Z góry ustaliliśmy po 10 DRH od osoby, bo wiedzieliśmy, że później żądałby więcej. Śmialiśmy się, że w kraju muzułmańskim zwiedzamy miejsca kultu wyznawców Mojżesza, a do meczetu nie możemy wejść. Dobrze, że jednak mieliśmy przewodnika, bo dzielnica raczej do najbezpieczniejszych nie należy. Ludzie dziwnie się na nas patrzyli, trudno byłoby cokolwiek znaleźć w, tak naprawdę, ruinach. Wygląda to tragicznie, wszystko się rozsypuje, no może oprócz synagogi, która została pod koniec ubiegłego stulecia wyremontowana (wstęp 20 DRH). Z ulga wychodziliśmy z tego miejsca, bo jest dość nieprzyjemne dla turystów z aparatami.
Wracając wpadliśmy do restauracji na późną kolację. Zjedliśmy po zupce, dziewczyny dodatkowo po sałatce, a do tego herbatka z miętą. Odwiedziliśmy z Magdą garbarnię. Skoro nagabywali nas wielokrotnie, a drugi raz tutaj nie zawitamy, to po 10 DRH skusiliśmy się zapłacić. Widok może mało zachwycający, szczególnie po porannych farbiarniach, ale na pewno niecodzienny. Pracownicy mieszkają na piętrach nad głównym placem, na którym oprawia się skóry, przygotowując je do późniejszego farbowania. Jutro jedziemy dalej na północ do Chefchaouen (Szafszawan). Miasto przyciąga wielu turystów ze względu na charakterystyczną architekturę - domy o błękitnych fasadach. Podobno ładne i warto. Zobaczymy czy zostaniemy na dłużej. Na razie plan na jeden dzień, a później chcemy jechać nad Atlantyk. Zobaczymy jak to wyjdzie….
http://inmi.pl/maroko/24-news/104-fez-dzie-drugi.html#sigProGalleria878a9e79f1