Sahara
Kulminacyjnym punktem naszej wycieczki była Merzouga, mieścina w której trzeba przesiąść się na wielbłądy, gdyż najzwyczajniej w świecie kończy się droga. Patrząc na mapę widać, że z Marakeszu zrobiliśmy około 600 km, więc kawał Maroka już zwiedzony. Zapakowano nas na grzbiet dromaderów i ruszyliśmy pod opieką Berberów na pustynię. Półtora godzinna podróż do najlepszych nie należała, bo pierwszy raz w życiu korzystaliśmy z usług niezmechanizowanego transportu. Przydała się Arafatka, którą przywieźliśmy z Izraela, bo kilka razy zaatakował nas silny podmuch wiatru niosący ze sobą gorący piach. Ja nawet założyłem ochrony kapturek na plecak, ale po pierwszym podmuchu został wchłonięty przez Saharę. Obozowisko położone pod największą wydmą składało się z kilku namiotów.
Zmęczeni nawet nie myśleliśmy o tym, żeby wspinać się na sam szczyt, bo w naszym przypadku bardziej prawdopodobne byłoby „zejście”, a nie wejście na szczyt. Ale młodzież zagraniczna ochoczo ruszyła i do pewnego momentu nasza reprezentantka Madzia im towarzyszyła, tak więc foto z góry będzie. Nasi gospodarze zaserwowali nam kolację, po której ułożyliśmy się na kocach przed namiotami, licząc na to, że powiewy wiatru umożliwią nam przespanie nocy. Berber rozdał koce mówiąc, że będzie rano niska temperatura. O gwiazdach nie będę nawet wspominał i rozpisywał się o wspaniałym widoku, bo to przecież wiadome i każdy może sobie wyobrazić wspaniale niebo ugwieżdżone nieskażone żadnym odblaskiem cywilizacji.
Wstaliśmy, gdy pustynia pogrążona była w ciemności. Berber zaczął zwijać koce na których przespaliśmy noc i nagle czymś się zainteresował i kilka razy stopą uderzył w jedno miejsce. Okazało się, że zabił właśnie skorpiona!!! No dobrze, że nie znaleźliśmy żadnego zwierzaka wcześniej, bo całą noc byśmy spędzili na stołkach z nogami podniesionymi do góry. Magda widziała podobno wieczorem dość dużego pająka, ale zlekceważyliśmy to ostrzeżenie, pewnie nie mając już zarówno sił i ochoty na zastanawianie się o grożących konsekwencjach. Wróciliśmy do naszego busa i mogliśmy przynajmniej choć trochę opłukać się z piachu, który wlazł dosłownie wszędzie. Najwspanialszym uczuciem był smak kupionej w barze zimnej Coli, która przywróciła ochotę do życia. Część osób z naszej wycieczki odłączyła się, jadąc do Fezu, więc 10 godzinny powrót przebiegł w bardzo komfortowych warunkach. Noc spędziliśmy w naszym Riadzie, gdzie dostaliśmy lepszy pokój, z działającym nawet wifi. Bilety do Essaoury już kupiliśmy. Wyszło po 75 DRH + 5 za bagaż. Startujemy o 12 i na miejscu powinniśmy być po 3,5 godziny. Następny wpis już znad Oceanu. Pozdrawiamy.
http://inmi.pl/maroko/24-news/99-sahara.html#sigProGalleria5a1eb73444